Przemykając po raz kolejny w kociej postaci, jakby tylko cieniem własnej duszy, przemierzałem moje rodzime miasto. Opuszki łap idealnie amortyzowały bieg, każde skok, idealnie wymierzony zakańczał się lądowaniem. Z ciemnej uliczki poprzez parapety wydostałem się na dachy. Z kominów wydobywał się ciemny, gdzieniegdzie wręcz czarny dym. Czuć było, jak wszędzie w tym plugawym miejscu woń ryb, która nasilała się w raz z zbliżaniem się do portu... A tam właśnie zmierzałem. Kiedy światła łodzi były już wystarczająco widoczne, zamiast wskakując na kolejny dach skróciłem skok i wylądowałem na poręczy. Biegłem co chwilę zmieniając tępo z truchtu na sprint, omijałem różne skrzynki, kontenery, śmieci... Wreszcie dobiegłem do drogi prowadzącej przez port. Jeszcze w okryciu cienia, jaki dawały mi ściany otaczających mnie domów zmieniłem postać na ludzką, zarzuciłem kaptur i nie zważając na otoczenie doszedłem na pokład naszego statku rybackiego.
-Gdzie się podziewałeś? - zapytał wynurzając się zza kuchenki ojciec. - Miałeś tylko zanieść dzisiejsze pieniądze.
-Pobiegłem inną drogą. - odpowiedziałem biorąc jabłko. Ugryzłem je, a sok delikatnie zaczął spływać mi po brodzie. Oblizałem się, co nie była na pewno zachowaniem mojej ludzkiej części i usiadłem na sofie.
-Posłuchaj Roscuro, ty już nad tym nie panujesz. Musimy coś z tym zrobić?! - krzyknął w końcu stary rybak rzucając filet z tuńczyka na patelnie.
-Jak na razie wychodzi to nam na dobre. Nie zauważyłeś, że mam więcej siły? Że mogę widzieć po ciemku, teraz równie dobrze jak za dnia? Czy to nam nie pomaga? Na prawdę chcesz walczyć z moją częścią?! - odpowiedziałem oburzony i dokańczając jabłko włączyłem telewizor. Lekko zaśnieżony obraz pokazywał pogodynkę, która właśnie wskazywała na mapie miejsca opadów. Przełączyłem ją z grymasem i trafiłem na jakiś meksykański serial.
-Dlaczego przełączyłeś? - zawołał mój ojciec przerzucając filet na drugą stronę.
-Bo to bujdy! Jutro nie będzie burzy, nawet nie popada! - odparłem obserwując jak kłócą się dwie kobiety. - Wszyscy zostaną w porcie, a my wyruszymy. Złowimy całą miesięczną ratę za port i na prąd wystarczy.
-Właśnie, że MY jutro w morze nie wyjdziemy. - zgasił palnik i usiadł obok mnie, co zdarzało się tak rzadko, że przełączyłem na program samochodowy.
-Jak to nie? Silnik znowu nawalił? - zapytałem już z lekka przestraszony kosztowną naprawą.
-Nie. Wyjeżdżasz. - powiedział patrząc ślepo w grające pudło. Czy chciał ukryć łzy? Nie, nie może być! On, stary rybak, którego nie wzruszyła śmierć córki, płacze?!
-Jak to?! Gdzie wyjeżdżam?! - zerwałem się i już stałem przed mężczyzną.
-Pojedziesz tam, gdzie ja ci każe. I koniec! Ta kwestia nie podlega dyskusji, możesz się pakować. - wstał i wyszedł na pokład. Sparaliżowany słyszałem jak idzie na dziób, po czym zeskakuje na mostek.
-"Pewnie idzie do baru" - pomyślałem. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby mówił na serio. Może słona woda mu uderzyła do głowy? Albo to już starcze dziwactwa... Położyłem się z powrotem na kanapie, kiedy usłyszałem kroki. Tym razem dwóch osób. Kiedy w wejściu ukazał się mój ojciec z matką już wiedziałem, że to nie żarty.
-Mamo, co ty tu robisz! Jesteś chora! Nie wolno ci wychodzić z domu! Ojcze, czemuś ją wyciągnął?! - krzyknąłem załamany.
-Synku, proszę cię. Sama chciałam. - starsza kobieta do mnie podeszła i przytuliła. Po moim karku zaczęły spływać jej łzy. - Musisz wyjechać to dla twojego dobra. Po prostu to zrób... Zaraz przyjadą...
-Kto przyjedzie?! Ja nie chce nigdzie jechać! Ojciec sobie nie da rady, WY sobie nie dacie rady!
-O nas, się nie martw. Proszę. Już nic nie mów. Spakuj się i czekaj na autobus. - zniszczone dłonie kobiety złapały mnie za poliki, a potrzaskane usta pocałowały w czoło. Obróciła się i odeszła.
-ROSCURO! SŁYSZAŁEŚ! - wrzasnął ojciec odprowadzając matkę. Wrzuciłem do torby najważniejsze rzeczy i wybiegłem. Nie chciałem już patrzeć na ten statek, na ten port. Chciałem już być w autobusie. Ten przyjechał po pięciu minutach. Wparowałem i usiadłem gdzieś z tyłu. Kierowca, jakby mnie rozpoznając nie czekał na nikogo innego i wyruszył w drogę. Jechaliśmy długo, a kiedy krajobraz zmienił się w lasy usnąłem. Obudziłem się dopiero kiedy autem potrząsnęły wybrakowane kamienie podjazdu.
-Wysiadaj. Jesteśmy na miejscu. - zawołał kierowca i otworzył drzwi. Mało się zastanawiając wydostałem się na zewnątrz. Zapach lasu był bardzo intensywny, wielka odmiana dla nozdrzy, które zazwyczaj czuły ryby i wodę.
-Witaj w akademii! - krzyknęła kobieta podchodząc do mnie.
-Możecie mi wyjaśnić, co się dzieje!? - wrzasnąłem rzucając torbę na ziemię.
-Spokojnie... Ona ci wszystko wytłumaczy. - powiedziała białowłosa wskazując na jakąś postać.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz